Paul Theroux napisał kiedyś, że turyści nie wiedzą gdzie byli, a podróżnicy nie wiedzą dokąd jadą. Do tej błyskotliwej myśli dodałbym jedną, może już nie tak błyskotliwą 🙂
Ludzie spoza kręgu poszukiwaczy ukrytych skrzynek widzą zazwyczaj te miejsca, które zobaczyć wypada, pasjonaci geocachingu natomiast docierają również do tych, o których istnieniu wie prawie nikt.
Takich miejsc wokół nas – w każdym mieście, miasteczku i wsi – jest mnóstwo. Kapliczki, „tarasy widokowe”, miejsca opuszczone, zabytki, pałacyki, zamki, zameczki, miejsca związane z niesamowitymi historiami. Zdecydowana większość takich małych cudów nie znajduje swojego miejsca w przewodnikach, nawet tych alternatywnych. A szkoda…
Pewien marcowy, jeszcze bardzo zimowy weekend postanowiłem spędzić w towarzystwie dwóch kolegów z pracy na poszukiwaniu geocache’ów. Długo zastanawialiśmy się nad miejscem. Wiedzieliśmy jedno – chcemy wyjechać poza Warszawę. Może Łódź, może Kraków, a może… Łomża. Ta ostatnia propozycja wywołała salwy śmiechu wśród osób, które przysłuchiwały się naszym dysputom. Prawdopodobnie dlatego wybraliśmy właśnie tę opcję. Sam byłem dość sceptyczny, nie znałem nic ciekawego w Łomży poza browarem 🙂
Wiedzieliśmy, że w okolicy jest bardzo dużo skrzynek, więc cel był bardzo sprecyzowany – podjąć jak najwięcej z nich.
Pobudka o 5:00 i spojrzenie za okno były przerażające. Pada śnieg. Burza śnieżna. Jedziemy? JEDZIEMY! Jesteśmy twardzi. Nie zdążyliśmy wyjechać poza administracyjne granice stolicy, a już dotarły do nas pierwsze promienie słońca. W oddali widzieliśmy pocieszające błękitne niebo. Nasza odwaga została wynagrodzona. Pogoda tego dnia pozostała dokładnie taka, o jakiej można by marzyć. Błękitne niebo, trochę chmur, ciepłe słońce. I śnieg. Leżący, nie padający, na szczęście. Pierwszą skrzynkę znaleźliśmy już kilkanaście kilometrów od Łomży. Kesz ku czci jednego z poszukiwaczy, którego pasją jest pokazywanie ludziom kapliczek (pozdro ru.beus! :)). 7:30 rano jeszcze przed pierwszą kawą!
Było jeszcze kilka skarbów po drodze, jedne udało nam się znaleźć, do innych nie byliśmy w stanie dotrzeć samochodem. Wielkie wrażenie zrobił na nas multicache w lesie pełnym pomników upamiętniających masakrę żydowskich i polskich mieszkańców okolicznych miejscowości, lokalnych działaczy i patriotów. Mocna seria.
Łomża przywitała nas parkowo i mało zachęcająco. Ot małe miasteczko. Niedługo musieliśmy czekać na zaskoczenie. Zaparkowaliśmy w centrum i skierowaliśmy się w stronę jednego z cache’ów. Weszliśmy w małą uliczkę, przeszliśmy kilkanaście metrów i stanęliśmy jak wryci. Okazało się, że Łomża jest położona PRZEPIĘKNIE. Wszyscy byliśmy w ciężkim szoku. Jeszcze większy szok przeżyliśmy, kiedy dowiedzieliśmy, że obok skrzynki, którą znaleźliśmy prawdopodobnie mieszkał przez chwilę sam Napoleon w drodze na wschód. Czy wiedzielibyśmy o tym gdyby nie wyprawa geocachingowa? Jestem przekonany, że nie.
Eksplorowaliśmy Łomżę i okolice. Zwiedzaliśmy kościoły, muzeum przyrody, biegaliśmy po całym mnóstwie górek, pagórków i cieszyliśmy się wspaniałymi widokami. W wielu ważnych i niesamowitych miejscach znajdowały się oczywiście skrzynki, które skrzętnie znajdowaliśmy. Kto by pomyślał, że Łomża ma małe polskie Stonehenge? 🙂
Dużą cierpliwością musieliśmy wykazać się w poszukiwaniu sensownego miejsca, w którym można coś zjeść. Wielki szyld na rynku (swoją drogą, bardzo ładnym) okazał się jedynie reklamą restauracji w innej części Łomży, a bar na rynku, do którego weszliśmy nie zachęcał zapachami. Trafiliśmy w ten sposób do restauracji hotelu Gromada będącego ostatnim bastionem znalezionych czynnych punktów gastronomicznych. Strzał w dziesiątkę. Jedzenie wprawdzie odgrzewane w mikrofali, okropnie tłuste i bez fajerwerków, ale dla klimatu, dla pani kelnerki, dla wystroju, widoku z okna i cukierniczki z kultowym logotypem Gromady warto tam wstąpić, wszystkim polecam, chociażby na kawę. Miejsce to magicznie jedną nogą i połową drugiej tkwiące nadal w poprzedniej epoce. Koledzy z pracy, z którymi pojechałem są cudzoziemcami i początkowo czuli się trochę zagubieni i zdziwieni, ale ubaw związany z obserwacją działań restauracyjnych był mimo wszystko ogromny.`
Opuszczając Łomżę, po 13 godzinach na pełnych obrotach mieliśmy na koncie 24 znalezione skrzynki i dwa multicache’e przed sobą. Oba (1 i 2) są niesamowicie pomysłowo ukryte i pięknie podsumowują ideę jaka przyświeca mi podczas eksploracji – kreatywne, zmuszające do aktywności zarówno fizycznej jak i psychicznej, niosące duży pokład wiedzy regionalnej.
Podsumowanie dnia: odkrycie pięknego miasta i okolicy, dużo frajdy, 26 znalezionych skrzynek i zazdrość wszystkich tych, którzy zostali w ponurej tego dnia Warszawie śmiejących się z nas – jadących do Łomży!
Wielkie podziękowania należą się koledze lonely_wolf, którzy bardzo chętnie i przyjaźnie służył pomocą przez telefon w kilku momentach naszej wyprawy. Gdyby nie on kilka ze skrzynek musielibyśmy ominąć (w tym jedną, która została znaleziona przez nas jako pierwszych!).